




Zamiast na plaze ruszamy na wycieczke po miescie. Najpierw wieza cisnien, z ktorej rozciaga sie dosyc impnujacy widok na ocean, MdP i okolice. Wieza wybudowana w latach 30-tych poprzedniego wieku zaopatrza w wode juz tylko 11% miasta. Stash dostaje rozne materialy na temat oszczedzania wody. Jest tez kacik do rysowania dla dzieci. Potem spacerkiem idziemy przez dzielnice "Las Troncas", dzielnice willowa, zobaczyc wille pisarki Virginii Ocampo (argentynskiej wersji Virginii Woolf). Stash dzielnie maszeruje na wlasnych nogach, Maja w wozku spi. Tu w ogrodzie jemy owoce i lapiemy taksowke do portu, gdzie jest kolonia lwow morskich. Smrod zatyka nas zupelnie, ale zwierzaki sa fajne i gdzyby nie ten zapach mozna by sie im godzinami przygladac. Zaraz obok kolonii jest zlomowisko statkow w wodzie, raczej imponujacy smietnik, jednak lwom to nie przeszkadza, wrecz z jednego wraku robia sobie platforme i sie tam wygrzewaja. Jak juz mamy dosyc wedrujemy na koniec falochronu, ktory jest jednoczesnie wejsciem do portu. Tam w kawiarnii z widokiem na miasto i ocean pijemy kawe i "submarino" (to szklanka cieplego mleka, do ktorej podaja czekolade, ktora rozpusza sie w mleku i pije - ulubiony przysmak senora Stanislawa). Wracamy do domu i czekamy na przyjazd Pani Izabeli z Buenos Aires. Wieczorem, juz razem, ruszamy na jedzenie - tym razem nie "biffe", lecz ryby i owoce morza, ktore sa tu doskonale. Jemy w tawernie "de Basca".